poniedziałek, 19 stycznia 2015

Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie ...


Obiecuję, że miłość do Heleny nie przesłoni mi oczu gdy będę miał ocenić ten film. Do obejrzenia, oprócz sympatii do głównej aktorki, zachęciło mnie również to, iż jest to produkcja BBC. A jak wiadomo BBC robi filmy wybitne!

Jest to historia pracy nad scenicznym projektem "Private Lives" Richarda Burtona (Dominic West) i Elizabeth Taylor (Helena Bonham Carter) byłych już małżonków, choć nadal bardzo blisko ze sobą związanych. Jako para aktorska zagrali razem w 9 produkcjach np. "Kto się boi Virginia Woolf", czy "Poskromienie złośnicy". Wszyscy kinomaniacy bardzo dobrze znają krążące legendy o tym, jak burzliwy był ich związek - od miłości do rękoczynów. Tak naprawdę Burton zawsze zazdrościł popularności swojej żonie, choć sam również był genialnym i docenionym na wielu polach aktorem.

Jest to film z elementami biograficznymi, lecz dla dodania dramatyzmu okraszono go fikcyjnymi scenami i wypowiedziami. Akcja toczy się wartko, jak na biografię oczywiście. Film bardzo ładnie się rozwija.

Taylor przedstawiono jako rozkojarzoną, mało utalentowaną i uzależnioną od proszków aktorkę. I te przerysowane fioletowe, nie fiołkowe, oczy. Każdy kto oglądał choć jeden kolorowy film z Elizabeth wie, że te przedstawione w filmie, nie wyglądały tak w rzeczywistości. Irytują także fioletowe kostiumy Taylor - był jej ulubionym kolorem, ale bez przesady. Pomijając mega fioletowe oczy oczy i multum fioletowych kreacji podobieństwo Bonham Carter i Westa do Taylor i Burtona jest uderzające. Aktorzy dobranie idealnie. Mimika, intonacje głosów i gesty są zagrane świetnie. Film trzyma w napięciu, a widz cały czas czeka na jakiś skandal lub wielką kłótnię. Pięknie pokazane jak ich życie przekładało się na spektakl, w którym grali. Im bardziej poniewierali się prywatnie tym "Private Lives" stawało się bardziej dojrzałe i MIĘSNE. Wydaje mi się, że reżyser Richard Laxton chciał na pierwszy plan wysunąć i trochę wybielić Burtona. No skoro Elizabeth cały czas błyszczała będąc w związku z Butronem, to w filmie o nich, czas na niego.

Tak naprawdę to film o końcu. Kresie miłości i wielkiej kariery, ale też o początkach - w końcu po tylu latach - przyjaźni między Taylor, a Burtonem. Moim zdaniem lepszą i bardziej ciekawą historią byłoby nakręcenie filmu o początkach ich fascynacji sobą na planie klasyka kina "Kleopatry". "Burton & Taylor" jest całkiem przyjemny, aczkolwiek powinien nazywać się "Taylor & Burton". Pomimo zabiegów reżysera to Helena Bonham Carter wysuwa się tu na pierwszy plan. Mimo to dla mnie 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz