czwartek, 22 stycznia 2015

Niezawodny Burton...


Postanowiłem zobaczyć w końcu "Wielkie oczy". Wygospodarowałem trochę czasu i wziąłem się za oglądanie. Bez przejęcia i myślenia o tym co mnie czeka. Uwielbiam Tima Burtona i bezgranicznie ufam jego dziełom. Nie zawiódł mnie i tym razem. To było wspaniałe przedstawienie...

Margaret Keane (Amy Adams) poznajemy jako skrytą i niezdecydowaną kobietę, Rozchwianą emocjonalnie. Zabiera córkę, wsiada do samochodu, zdecydowana przeszłość zostawić za sobą. Odchodzi od męża i postanawia osiąść w San Francisco, gdzie mieszka jej przyjaciółka Dee-Ann (Krysten Ritter). Margaret jest malarką. Motywem przewodnim w jej obrazach są dzieci z nienaturalnie dużymi oczami. Jak sama mówi - maluje tak wielkie oczy gdyż to one są zwierciadłem duszy i pozwalają na poznanie różnych emocji. Pewnego dnia poznaje innego "artystę" Waltera Keane'a (Christoph Waltz). Od teraz wszystko toczy się bardzo szybko. Rozmowa, pierwsza randka, romans i wreszcie małżeństwo. Wszystko kapkę powodowane przymusem, nie widzimy tu miłości Jest za to pasja i fatalne zauroczenie. Dlaczego fatalne...? Ano dlatego, iż malarka będzie musiała teraz zmierzyć się z okrutną prawdą i patologicznym kłamcą, z którym przyszło jej żyć. Czy jej się uda?

Wielu oskarża reżysera Tima Burtona o to, że "Wielkie oczy" są jego najmniej burtonowskim filmem. Czy kolejne dzieło reżysera zawsze musimy mierzyć miarą jego poprzednich produkcji? Dla mnie to trochę ograniczone. Ludzie powinni mieć bardziej otwarte umysły i nie patrzeć, a już w szczególności oceniać, filmu przez pryzmat poprzedniego. Rzeczywiście jest to trochę inny obraz, niż te które dotąd znaliśmy. Tim Burton stworzył film na kanwie biografii słynnej malarki. BRAWO Tim, wg mnie poradziłeś sobie genialnie. Nie mógł być to film jak jego poprzednie, ponieważ wyszedł by zbyt groteskowo. Jasne powiecie Tim Burton i jego filmy to jedna wielka groteska. Jest jedno małe ale. Margaret Keane nadal żyje, może po prostu z szacunku do osoby, o której traktuje produkcja film wydaje się nieco bardziej "ugłaszczony"? Mnie to odpowiada. Pokazuje w ten sposób swoją wszechstronność i otwartość na inne nurty.

Więc, czy naprawdę widz nie uraczy ani trochę Tima w "Wielkich oczach"? Oczywiście że uraczy, wystarczy się tylko dobrze przyjrzeć i uważnie chwytać każdą, nawet najmniejszą część filmu. Już na wstępie widzimy osiedle domków rodem z "Edwarda Nożycorękiego"! U innego reżysera byłoby to po prostu kolejne, zwykłe, amerykańskie przedmieście. Ale nie u Burtona, już na wstępie to istny ON. Kolejno kolory w filmie. Jest on przesycony kolorami jak "Charlie i fabryka czekolady". Idźmy dalej. W filmie mamy narratora, czyż nie rzadko się zdarza żeby film posiadał narrację osoby spoza wydarzeń? A co z napisami na reklamach przed klubem, co z plakatami...? Przecież mi ta czcionka kojarzy się tylko z reżyserem. No i wreszcie scena w supermarkecie. Burton w czystej postaci. Przemycił do filmu tyle ile tylko mógł, więc jak widzę kolejne recenzje i marudzenie na wstępie - o boże jaki mało burtonowski, to sorry SZLAG MNIE TRAFIA. Ludzie otwórzcie swoje "wielkie oczy" i dajcie się ponieść niesamowitej historii. Bo fabuła sama w sobie jest genialna i ciekawa.

Oceniać postawy Margaret nie mam zamiaru, niech każdy sam wyda osąd tej postaci, bo jest co sądzić. Wspomnę jeszcze na koniec o zdjęciach, które są zrobione perfekcyjnie i grze aktorskiej. Amy i Christoph są fenomenalni i pokazują widzowi wszystko co najlepsze - jest więc wielki talent aktorski, emocje, zwroty akcji i niesamowita ekspresja... Jestem bardzo zdziwiony i zły zarazem za brak nominacji do statuetki, w żadnej kategorii :(.


Co mogę rzec Tim Burton nie zawiódł mnie kolejny raz. Nazwisko to działa dokładnie tak samo jak kolejny wyrób KFC, po prostu wiesz że będzie dobry. Marne porównanie Burtona do KFC wiem, ale chciałem oddać sedno znaczenia mojego przekazu :). Śmiało sięgajcie po niego, nie nastawiajcie się przed, nie marudźcie i dajcie się ponieść ferii barw - tych wizualnych i tych fabularnych. Dla zasłużone 8/10.


2 komentarze:

  1. Oskarżenia, że film jest mało burtonowski, są niczym wobec oskarżeń ze strony krewnych Keane'a, że jest po prostu kłamstwem. Wersja wydarzeń przedstawiona przez Susan Keane (pokazaną epizodycznie w filmie córkę Waltera) mocno różni się od filmowej. Co by, przykładowo, pomyślał widz, gdyby zobaczył 71-letniego gościa uskarżającego się przed sądem na problemy z ręką? Na pewno co innego niż po obejrzeniu filmu, w którym gość ten wygląda na młodszego o jakieś 20 lat. Szkoda, bo film niezły.

    OdpowiedzUsuń