czwartek, 22 stycznia 2015

Rekiny i złe Japończyki...


Na Filmwebie 66% w moim guście,nominacja do statuetki za najlepszy dźwięk i najlepsze zdjęcia - konkurent "Idy", film Angeliny Jolie. Koniecznie musiałem go zobaczyć. No i oczywiście jeszcze dochodzi do tego moje noworoczne postanowienie. Czy "Unbroken" podołał...?

Oto mamy historię mało znanego, poza Ameryką, olimpijczyka Louisa Zamperiniego (Jack O'Connell). Młody buntowniczy człowiek z przestępczą przeszłością po namowach brata Peta (John D'Leo, dorosły Alex Russell) zaczyna interesować się bieganiem. Jest w tym tak dobry, że udaje mu się zakwalifikować do Igrzysk Olimpijskich w Berlinie, w 1936 roku. Widz ma to przedstawione jako retrospekcje młodego żołnierza, walącego po stronie aliantów w wojnie na Pacyfiku. Wątek się urywa. Wraz z kolegami uczestniczy w katastrofie samolotu, który rozbija się nad oceanem. Dryfują oni na pontonie 47 dni. Ile w tym prawdy, a ile przekoloryzowania nigdy się nie dowiemy. Choć osobiście śmiem twierdzić, iż ilość dni jest grubo przesadzona. Trafia do niewoli po dobiciu do brzegu Wysp Marshalla. Właśnie tam zacznie się jego walka o przetrwanie...

Oprócz tych 47 dni nie mam się do czego przyczepić, jeżeli mówimy o fabule. Jest to film biograficzny i trzeba go przyjąć takim jaki jest. Jest oparty na prawdziwych przeżyciach i relacjach innych, w związku z czym można się czepiać (i mam zamiar to zrobić) tylko i wyłącznie wykonania oraz Akademii. Zupełnie nie rozumiem za co film nominowano w dwóch, przecież ważnych kategoriach. Po pierwsze do statuetki za najlepsze zdjęcia. Owszem niektóre są świetne, ale grubą przesadą jest nominacja. Jeżeli już tak bardzo chcieli, po mimo mojej niechęci, mogli wybrać "Fury". O wiele lepsze zdjęcia, efekty i realizm przedstawienia. Niestety faux pas Akademio za tę nominację. Dużo lepiej na jego tle wpada nasza rodzima "Ida" i chwała jej za to - będę trzymał kciuki za wygraną! Bo to mój typ w tej kategorii. Po drugie nominacja za najlepszy dźwięk, kolejna przesadzona. Dźwięku tutaj jest jak na lekarstwo i to strasznie średniego, kompletnie niekompatybilnego wg mnie z danymi sytuacjami. I pomyśleć, że jednym z twórców był zdobywca Oscara, za najlepszą muzykę w "Matrixie", David Lee. No totalna poracha te dwie kategorie. Było wiele innych filmów wpasowujących się do tych nominacji. Idealną kategorią dla tego filmu byłby scenariusz adaptowany i tylko on. Dajcie się rozwinąć Angelinie, jeszcze zdąży zabłysnąć. Jak na drugi film to nie całkiem udana próba. No ale z Madonną i "Mądrością i seksem" było podobnie. "W.E." popełniła już idealnie.

Film jest bardzo mocno podbajerowany. Niektóre sceny są tak mocno nierealne, że aż boli. Rekiny i faceci z idealnie przystrzyżonymi brodami po 27 dniach nie golenia się...?! WTF...? No przecież zaśmiałem się w głos kiedy to zobaczyłem. Może to szczegół, no ale skoro nominacje do Oscara na to też trzeba zwrócić uwagę. Sceny pomiędzy retrospekcjami, a obozem jenieckim najbardziej bawią. Gra aktorska nie powala w żaden sposób. Miałem nieznośne wrażenie, że aktorzy grają od niechcenia. Choć na tle innych muszę wyróżnić tutaj nieźle zapowiadającego się aktora, w filmie grającego Hugh "Cup" Cuppernell'a (Jai Courtney). Chyba tylko i wyłącznie on sprawiał wrażenie zainteresowanego rolą. Ciekawie pokazana jest relacja KAT - OPRAWCA, choć ciut za delikatnie jak dla mnie. Jest tylko bicie, bicie i bicie. Kat Mutsushiro Watanabe (Takamasa Ishihara) nie jest wiarygodny jako kat. Czy widzieliście jakiś wojenny film, dajmy na to o Holokauście gdzie oprawca, przez cały film bije swoje ofiary, ale nikogo nie zabija? Niedorzeczny i mało wiarygodny przekaz. Mimo wszystko warto przyjrzeć się grze Takamasy Ishihary, bo zapewne widzieliście go ostatni raz w filmie. No chyba, że lubujecie się w kinematografii japońskiej. A i tam go nie uraczycie za wiele bo "Niezłomny" to jego drugi film w karierze.

Oceniam film 5/10, jest to typowa historia biograficzna podszyta typowo amerykańskimi motywami filmowymi, które wprowadzają do obrazu nic tylko CHAOS. Film mógłby spokojnie trwać 01:40:00, zamiast 02:17:28. Bez niepotrzebnych bajerów i innych zamerykanizowanych cukierków może byłby znośny. Końcowa scena filmu kąpieli w rzece Hokura, czarnych jak węgiel Amerykanów, to może metafora Angeliny na próbę wybielenia się Amerykanów i przedstawienia Japończyków, jako tych złych w wojnie na Pacyfiku, hmm...? Konkludując nie polecam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz