poniedziałek, 19 stycznia 2015

Bez litości i bez szału...


Żołnierz Robert McCall (Denzel Washington), którego uznano za zmarłego prowadzi spokojne życie, pracując w amerykańskiej Castoramie. W barze, do którego chadza nocami czytać książki, poznaje rosyjską prostytutko/piosenkarkę Alinę vel. Teri (Chloë Grace Mortez). Pewnej nocy Alina postanawia towarzyszyć Robertowi w drodze do domu. Nie zdaje sobie jednak sprawy jak zmieni się jego życie i komu się narazi właśnie od tej nocy...

Film zaczyna się całkiem całkiem, kończy również. Wszystko pomiędzy jakieś rozwleczone, aczkolwiek są dobre momenty. Od razu można wyczuć budowanie napięcia. Do tego jeszcze dochodzi charakterystyczna, dla tego rodzaju filmów, muzyka. Wszystko jest ok do 27 minuty filmu, kiedy to Robert wciela się w prawdziwego amerykańskiego bohatera i obrońcę uciśnionych - tak już jest do końca filmu... Wg mnie film robi głównie muzyka,fantastycznie dograne sceny walki i spowolnienie momenty kiedy McCall dedukuje. Plus za PIEROŻKI w ustach Denzela.

Fabuła jest przewidywalna, główny aktor drażni, choć to Denzel, a film trochę przebajerowany. Dla mnie ocena 6,5/10. Film na nudne niedzielne popołudnie. Ale przekonajcie się sami i dajcie znać.

2 komentarze:

  1. "The Equalizer" to jedna z niespodzianek zeszłego roku. Oczywiście Fuqua nie przebił swojego "Dnia Próby", ale idealnie wpisał się powracające do łask kino akcji stylizowane na klasę B z pieniędzmi z klasy A. Oczywiście że fabuła jest przewidywalna. Przymierzając się jednak do seansu, musiałeś mieć tego świadomość :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałem tego świadomość, jak najbardziej :) film ogólnie do polecenia jak napisałem.

    OdpowiedzUsuń