czwartek, 26 lutego 2015

Nie masz pojęcia jak ciężko jest przeżyć największy romans stulecia...


Postanowiłem napisać w końcu krótką recenzję jednego z moich ulubionych filmów. Wielu moich znajomych i przyjaciół znają moją obsesję dotyczącą Brytyjskiej Rodziny Królewskiej i wszystkiego co z nimi związane. Dokumenty, filmy i adaptacje mogę oglądać bez końca. Tak jest w przypadku filmu Madonny "W.E.". Co jakiś czas powracam do tego obrazu filmowego i za każdym razem podoba mi się coraz bardziej. Oglądam go kiedy jestem szczęśliwy, kiedy targa mną smutek, a nawet miałem momenty kiedy "W.E." niesamowicie potrafił mnie odstresować. Dzisiaj obejrzałem go po raz ósmy :) - wiem wiem to trochę "zboczone", ale zapewne każdy z Was ma swoje filmowe zboczenia i dewiacje...

Film jest podzielony na dwie płaszczyzny. Opowiada historię Wally mieszkającej w Nowym Jorku, w czasach obecnych, druga historia to trudna miłość Wallis Simpson i Edwarda VIII. Wally codziennie odwiedza ona wystawę, jednego z domów aukcyjnych, poświęconą królowi angielskiemu Edwardowi VIII - późniejszemu księciu Windsoru i jego żony, Amerykanki Wallis Simpson. Wally żyjąc marzeniami i nadziejami ucieka w świat bezgranicznej miłości tej pary i świat "bajki", który im towarzyszył próbując uciec od własnego, nieudanego związku i "złotej klatki", w której zamknął ją jej psychiczny mąż psychiatra... Niespodziewanie odnajduje ona tam szczęście i postanawia wywrócić swoje życie do góry nogami...

Nie spodziewajcie się choćby jednego negatywnego zdania na temat tego filmu. I nie powoduje mną tutaj wcale miłość do wszystkiego co związane jest z British Royal Family. Madonna - scenarzystka i reżyserka filmu stworzyła po prostu obraz filmowy dotykający perfekcji! Do napisania scenariusza zabrała się powodowana m. in. swoim związkiem z Guyem Ritchie'm i po przeczytaniu biografii "najbardziej znienawidzonej kobiety w Wielkiej Brytanii". Nie chciała jej wybielić, pokazała jej historię ze strony z jakiej nikt wcześniej nie odważył się jej pokazać. Ze strony Wallis Simpson.


Jak już napisałem wszystko w tym filmie jest perfekcyjne i dopieszczone. Zacznę od gry aktorskiej. Choć nie gra tu żadna z tzw. gwiazd kreacje aktorskie są na bardzo wysokim poziomie. Film bardzo dużo by stracił gdybyśmy np. w roli Wally zobaczyli Angelinę Jolie lub Keirę Knightley. Nie czuję się uboższy przez to, że w "W.E." zagrały osoby nie znane mi dotąd z żadnych innych produkcji.
Wspominałem również o dwóch płaszczyznach tego obrazu. Jedna historia toczy się w latach 30, druga zaś pod koniec XX wieku. Wszystko zostało dopracowane w taki sposób, że obie historie przenikają się i zazębiają perfekcyjnie. Widz nie uraczy tutaj chaosu czy też niedopowiedzeń. Przejścia pomiędzy dwoma światami są ledwie zauważalne. Film jest idealnie skadrowany. Niektóre zdjęcia powalają na kolana, a to wszystko podrasowane jest nutą skandalu, splendoru i prawdziwej historii - to sprawia, że ogląda się go z przyjemnością. Widać kobiecą rękę, ale działa to tylko in plus.

Kolejnym elementem, który sprawia iż napawam się tym filmem jest muzyka genialnego i dobrze już znanego Polaka Adama Korzeniowskiego vel. Abela Korzeniowskiego. Niektóre sceny są tak wyraziste dzięki właśnie jego muzyce i niesamowitą ilością skrzypiec oraz fortepianu. Jego kompozycje są integralną częścią filmu i nie wyobrażam sobie innej. Bez niej film nie byłby już taki sam. Soundtrack mam na swoim smartfonie i wracam do niego bardzo często. Idealnie nadaje się do jazdy nocą w pustym tramwaju. Wycisza, uspakaja i relaksuje. A wszystko to połączone ze sobą jest miodem na duszę.

Kostiumy, ach kostiumy - jakże idealne i ważne są w tym filmie! Storzone przez Adrianne Phillips i nic więcej a propos nich nie powiem. Zobaczcie je sami, przekonajcie się i pokochajcie całym sercem jak ja. Są tak trafione w moją estetykę, że brak mi słów. Film wydaje mi się bardzo niedoceniony i pominięty przez Amerykańską Akademię Filmową. Śmiało mógłby konkurować w kategorii Najlepsze kostiumy i najlepsza muzyka, w roku 2012 niestety "Artysta" zdominował te dwie kategorie. A "W.E." nie dostało nawet nominacji. Wstyd i wychodzi szydło z worka i cała prawda, że niektóre filmy, choć powinny nie są doceniane przez Akademię. Wstyd!

Z ręką na sercu mogę polecić i zagwarantować, że nie dostaniecie głupiutkiej historii miłosnej podrasowanej ładnymi widokami. Moja ocena to 10/10. Zdobywczyni "Złotej Maliny" stanęła na wysokości zadania i pokazała wszystkim, że ciekawa historia i scenariusz, genialne wręcz zdjęcia oraz fenomenalna muzyka mogą w połączeniu stanowić obraz zachwycający, a jednocześnie chwytać za serce i być balsamem dla ducha. Nic tylko oglądać, oglądać, oglądać i wracać do "W.E." - największego skandalu obyczajowego Wielkiej Brytanii, najbardziej znienawidzonej kobiety na królewskim dworze oraz monarchy, który dla ukochanej kobiety poświęcił dosłownie wszystko - nawet swój kraj i poddanych. Warto zobaczyć bo to historia, która kiedyś zdarzała się niezwykle rzadko, a TA KOBIETA jak nazywała ją Królowa Matka Elizabeth Bowes - Lyon (matka Królowej Elżbiety II) wcale nie była taką suką... Przy okazji filmu chciałbym polecić biografię Wallis, którą oczywiście czytałem i uważam, że to pozycja obowiązkowa po filmie... I z tyłu głowy kołacze się tylko pytanie: Wallis czy ty naprawdę kochałaś Davida...?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz