poniedziałek, 19 stycznia 2015

Stare, dobre kino...


Niesmak jaki pozostał po filmie "Sędzia" minął, za sprawą starego dobrego Hollywood. Jednak klasyka to klasyka. Na drugi ogień dzisiejszego wieczoru poszedł "Nie płacz Charlotto", na podstawie opowiadania Henry'ego Farnella pt. What Ever Happened to Cousin Charlotte? Horror nie, Dramat zdecydowanie, ale ja bardziej posunąłbym się w stronę Dreszczowca lub Thrillera. Film jest bardzo, bardzo dobry!

Oto mamy wielką posiadłość i Charlottę (Bette Davis). Odziedziczyła ona dom po swoim ojcu. Przed laty, podczas jednego z przyjęć doszło tu do tragedii. Zamordowano kochanka Charlotty. Przez cały czas żyje ona z piętnem tajemniczej śmierci, która doprowadza ją prawie do obłędu. Do tego dochodzi jeszcze budowa autostrady, mającej przebiegać prosto przez posiadłość Charlotty. Dom trzeba wyburzyć, a właścicielka i jej wierna gosposia Velma (Agnes Moorehead) muszą się z niego wynieść na dniach. Potęguje to w niej strach przed tym co ze sobą pocznie. Jest silnie związana z domem i nie dopuszcza do siebie myśli o jego opuszczeniu. Charlotta ucieka się do ostateczności. Zawiadamia swoją młodszą kuzynkę Miriam (Olivia de Havilland). Ta nigdy się nią nie interesowała. Nie odpowiadała na jej korespondencję. Tym razem stało się inaczej. Miriam pojawia się w domu kuzynki. Charlotta liczy na jej pomoc. Od tego momentu zaczynają się dziać dziwne rzeczy, nie będące raczej kwestią przypadku...

Prym w filmie wiodą trzy znakomite aktorki Bette Davis, Agnes Moorehead i Olivia de Havilland. Każda gra inaczej, każda wspaniale na swój sposób, lecz to oczywiście Bette wysuwa się na pierwszy plan. Będąc już grubo po pięćdziesiątce idealnie wpasowuje się do roli, ekscentrycznej kobiety na granicy obłędu. Ona jest wprost stworzona do takich ról. Wszyscy pamiętamy "Co się zdarzyło Baby Jane?" tego samego reżysera Roberta Aldricha. Film rozkręca się dość wolno, ale jestem to w stanie przeboleć, ponieważ z przyjemnością ogląda się "wysokie aktorstwo" wspomnianych wcześniej pań. Widz może nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że znajduje się w środku wielkiej tajemnicy skrywanej przez lata. Intryga goni intrygę, ale pozostawiono obserwatora samemu sobie, aż do samego końca, kiedy to wszystko się wyjaśnia. Po mistrzowsku wręcz skonstruowany scenariusz pozwala napawać się tym arcydziełem wczesnego thrillera. Z każdą następną sceną chce się więcej i więcej. Cóż można powiedzieć, że grzechem jest nie znać tego filmu, jeżeli się zaczyna przygodę z kinem? Może zbyt dużo powiedziane, bo nie jest on specjalnie wybitny jeżeli chodzi o całość. Warto natomiast przyjrzeć się genialnemu aktorstwu, wymienionych artystek. Bo w tym obrazie widać ich prawdziwy talent.

Więc Moi Drodzy polecam z ręką na sercu, wg mnie 8/10. Za Bette, Agnes, Olivię, fenomenalnie uknutą intrygę, scenę balu w białych maskach i klimatyczną, nadającą pazur - jednej ze scen - wichurze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz